Antoniewo k. Golubia-Dobrzynia – piękna toruńska willa uratowana przez pasjonata
Piękna willa z Torunia przetrwała dwie próby wyburzenia i podpalenie. Uratował ją pasjonat dawnej architektury.
Willę z 1902 r. przy ul. Krasińskiego 15a na Bydgoskim Przedmieściu w Toruniu zaprojektował i wybudował dla siebie toruński przedsiębiorca budowlany Julius Grosser. W 1920 r. sprzedał on budynek i wyjechał do rodzinnych Niemiec. W roku 1939 willa po raz pierwszy była zagrożona wyburzeniem. W jej miejscu planowano wybudować blok mieszkalny. Plany przerwała wojna, którą budynek szczęśliwie przetrwał. Po 1945 r. władza ludowa zakwaterowała w willi pięć rodzin. W międzyczasie obok zaczęły wyrastać bloki. W 1991 r. budynek znowu zagrożony był wyburzeniem. Nowi właściciele zamierzyli sobie wybudować w jego miejscu apartamentowiec. Maszyny szczęśliwie powstrzymał przypadkowo przechodzący w pobliżu konserwator zabytków Jan Zobolewicz a krótko potem doprowadził do wpisania willi do rejestru zabytków. Po raz trzeci budynek uniknął zniszczenia w 2007 r. Dewastowana i okradana willa została bowiem prawdopodobnie podpalona. Na szczęście tego dnia zerwała się wyjątkowo silna ulewa, która zdusiła płomienie.
Budynek był jednak poważnie uszkodzony i nie posiadał dachu a dwaj właściciele wnieśli do konserwatora o zgodę na wykreślenie go z rejestru zabytków i wyburzenie. Mający wydać opinię na temat jej stanu konserwator zabytkoznawca Piotr Tuliszewski był zdziwiony faktem, że budynek przetrwał zimę i to, biorąc pod uwagę warunki – w niezłym stanie. Można by wręcz powiedzieć, że willa się nie poddawała. Wtedy w jego głowie zakiełkowała myśl, że można ją przecież przenieść i uratować. Tuliszewski okazał się jedynym, który złożył ofertę na budynek i ostatecznie przeniósł ją w częściach na swoją działkę do Antoniewa k. Golubia-Dobrzynia. Swoją decyzję określa dziś jako irracjonalną. Początkowo zakładane koszty 1,2 mln zł urosły do 2 mln (przy dofinansowaniu 150 tys. zł). Nie mógł jednak podjąć innej decyzji. Znał budynek jeszcze z czasów studiów i jak sam mówi zawsze go bolało serce, że w centrum miasta niszczeje takie cudo.
Nawet po uratowaniu willa wciąż generuje koszty, jak w przypadku walki z groźnym drewnojadem spuszczelem pospolitym, która kosztowała 30 tys. zł. Na szczęście finansowo pomogli marszałek województwa i wojewódzki konserwator zabytków. W czasie dwutygodniowej akcji gazowania owada Tuliszewski spał przez dwa miesiące w namiocie z psem i kotem.
Na pytanie czy było warto właściciel willi odpowiada zawsze tak samo – warto. Za nic nie wróciłby do mieszkania w bloku. Budynek stoi dziś bowiem w pięknej okolicy w sąsiedztwie łąk rzeki Drwęcy. ”Dobrze się nam tu mieszka, no i mamy ogromną satysfakcję, że ocaliliśmy coś starego i niesamowicie pięknego.”
Mimo, że budynek stanowi obecnie własność prywatną jego zwiedzanie jest możliwe po uprzednim kontakcie telefonicznym z właścicielem: ”Chętnie opowiem historię tej willi i historię jej ratowania. Po prostu chcę dzielić się tym pięknem, bo na tym między innymi opiera się idea ochrony zabytków” kończy pasjonat.
Na podstawie artykułu (tam więcej szczegółów oraz zdjęć): Jak palec boży willę Juliusa Grossera ocalił – plus.nowosci.com.pl